poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział VIII

Staliśmy trochę oszołomieni i nie do końca wiedzieliśmy, co robić. Popatrzyłam na moją towarzyszkę. Jej mina była równie niepewna jak moja. Nic nie zostało z pewności, którą miała na twarzy jeszcze przed momentem, kiedy kłóciła się z chłopakiem. Popatrzyłam też na niego. Jego dłonie nerwowo zacisnęły się w pięści. Odruchowo przygryzł warkę. Kiedy nasz wzrok się spotkał puścił wargę i lekko uśmiechnął. W jego oczach było widać niepewność. Tylko Natlie stała jeszcze pewnie. A przynajmniej tak mówiła jej postawa. Szeroko nogi i ręce skrzyżowane na piersiach.
Po chwili ciszy odezwał się ponownie:
- Zacznijmy już grę, po co te ceregiele. Miała pani słuszność, panno Portman, że wejdziecie do tych drzwi, ale w jednym się pomyliłaś. Wejdziecie tam wszyscy. Więc ruszajmy. Alfie.
- Już?
- Tak już. Otwieraj te drzwi - powiedział James ze złością. - Wziąłeś w ogóle klucz, durna pało?
- Aż taki tępy nie jestem - obruszył się Alfie i wyciągnął z kieszeni duży klucz.
- Czasem mam wątpliwości. No już szybciej, nie ma czasu. Nasi goście są zmęczeni. Muszą szybko iść spać, a jeszcze tyle przed nimi.
Trochę to trwało zanim Alfie trafił kluczem do dziurki. A kiedy już trafił musieliśmy poczekać, aż odkryje w którą stronę należy kręcić. Na szczęście wreszcie coś zgrzytnęło i Alfie odwrócił się z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy. 
- No wreszcie. Trochę to trwało nie da się zaprzeczyć.
- No, ale drzwi otworzyłem.
- TA, jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni, a teraz odsuń się - mówiąc to klepnął mężczyznę w plecy i podszedł do drzwi. - Zapraszam do waszego nowego domu. Oczywiście panie mają pierwszeństwo. - mówiąc to nacisnął na klamkę i otworzył drzwi na całą szerokość.
Stanęłam jak wrtya. Nie mogłam się poruszyć, chociaż bardzo tego chciałam. Moim oczom ukazał sie onieśmielający widok. Drzwi prowadziły do pięknego salonu. Pomieszczenie było naprawdę sporych rozmiarów.  Na środku stał okrągły stół z sześcioma krzesłami. Niedaleko stołu było duże okno i mimo, że za oknem było jasno w pokoju panował lekki półmrok. Na prawo od okna stał regał z niezliczoną ilością zakurzonych książek. Po drugiej stronie okna były schodki prowadzące do kolejnego korytarza, na którego końcu znajdowały się żelazne drzwi. 
- Na co panie czekają, zapraszam - James machnął popędzająco ręką.
Nie czekając na pozostałych weszłam przez drzwi i moim oczom ukazały się kolejna sekrety tego miejsca.  Na ścianie koło drzwi wisiał obraz z jakimś mężczyzną w zbroi. Zainteresowało mnie to miejsce. Chciałam więc się porozglądać, ale nie zdążyłam, bo już weszli pozostali.
Przesunęłam się więc bliżej stołu. Na każdym krześle były wyryte dwie litery. Nagle stanęłam jak wryta, bo na jednym krześle było E.C.
 Może to przypadek? pomyślałam. Pewnie, że tak. Przecież nie tylko ja mam takie inicjały.
- Nie dziw się Emilio. To miejsce specjalnie dla ciebie - moje rozmyślania przerwał James.- Usiądź. I wy wszyscy usiądźcie niech krąg się zapełni.
Popatrzyłam na innych. Weszli do pomieszczenia i zaczęli się rozglądać jak ja wcześniej. Po chwili każde usiadło na miejscu ze swoim inicjałem. Tak więc ja też usiadłam. Po mojej prawej stronie siedziała Katie, po lewej Scott, a obok niego Natalie. Miejsca między chłopakiem a Katie zajęli James i Alfie. 
- Więc wasza misja jest całkiem jasna. Teraz wdrążę się w szczegóły.  Jesteście ciekawi?- odpowiedziała mu martwa cisza, więc kontynuował. - To może zacznę od tego gdzie jesteśmy. Ten dom został zbudowany w miejscu doliny Camlann. Może wiecie, że to właśnie tu zginął Król Artur? To dobrze, przejdźmy więc dalej. Został on ugodzony mieczem swego przyjaciela, który okazał się wrogiem. Chodzi tu o Mordreda. Waszym celem jest odnalezienie fragmentu miecz, który utknął w ciele króla i doprowadził do jego powolnej śmierci. Będziecie musieli poszukiwać tylko po domu. Bez obaw to tu ukryto element. Chcecie wiedziec po co?
- Moge ja to powiedzieć?- zapytał rozemocjonowany Alfie.
-Nie, ja to zrobię. - odparł stanowczo James. -  Ta para, która pierwsza znajdzie fragment miecza zyska cenny dar, wieczne życie.
Na te słowa aż zakręciło mi się w głowie. Wieczne życie? Ależ to absurd! My jesteśmy martwi!
- Widzę, że nie dowierzacie. Ale to prawda, a zresztą przekonacie się, kiedy osiągniecie cel. Ale teraz pierwsza organizacyjna sprawa. Wasze pokoje znajdują się na końcu korytarza, na 1 piętrze. Tak musicie wejść po schodach. Mieszkacie każdy osobno. Ze względu na rozdzielność płci. A teraz otrzymacie pierwsza wskazówkę. Alfie?!
- Już, już...- i mężczyzn podał Scottowi i Natlie kartkę papieru zwiniętą w tubę.
- Nie pozostaje nam nic innego jak życzyć wam powodzenia - powiedział James z wielce podekscytowaną twarzą. - Jeśli byłyby jakieś wątpliwości, my zamieszkujemy druga część. Tamte drzwi - powiedział na dębowe drzwi za sobą. 
- Powodzenia - rzekł Alfie i obaj wstali i zniknęli za drzwiami.
- Pięknie i co teraz? - zapytałam nieśmiało.
- Teraz zaczyna się zabawa....- powiedziała Natali z pewnością. - Chodź - powiedziała do Scotta i pociągnęła go  za rękę w kierunku schodów.
Kiedy zostaliśmy sami ze Katie, zapytałam z większą pewnością:
- Dobra, a teraz co?
- Słyszałaś chyba? Zaczyna się zabawa...
E.C.

_____

Wróciłam :*
Mam nadzieję, że Wam się podoba. Jeśli tak to zostawcie komentarze. Postaram się szybko dodać kolejny rozdział, ale jakoś straciłam zapał do pisania.
Dzięki za wsparcie od wszystkich!
Liczę na 5 komentarzy i wtedy postaram się o kolejny rozdział!
xoxo


sobota, 15 marca 2014

Rozdział VII

Zrobiło się już zupełnie ciemno, tak że nie widziałem nawet własnego ciała. Miałem mętlik w głowie. Tyle pytań czekających na wyjaśnienia. Tyle kłopotów, jak na moje oko bez wyjścia. Te sytuacje, myśli kłębiące w mojej głowie, na moment odebrały mi oddech.
Kiedy już się uspokoiłem. Rozejrzałem się po 'ciemnicy'. Jak sie spodziewałem, nic nie dostrzegłem. Ale wiedziałem, że nie jestem sam. Słysząc świszczący oddech za moimi plecami, odwróciłem się niepewnie. I nagle moją twarz oświetliło mocne światło ekranu komórki. Zmrużyłem oczy, nie mogąc wytrzymać ostrego światła. 
- Przepraszam - usłyszałem głos dziewczyny.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem zmieszany. Sprawa była i to całkiem poważna. - Wiesz może, co tu się dzieje? - widząc, że kręci głową mówiłem dalej. - Ja też nie mam pojęcia. O co chodzi  tymi legendami i grupami? Nie żebym sie bał, czy coś. Nie myśl sobie. - Widząc, że dziewczyna się uśmiecha, zarumieniłem się. Był to dość rzadkie zjawisko w moim przypadku. - Jestem Scott - przedstawiłem się i wyciągnąłem rękę.
Dziewczyna uścisnęła ją bardzo delikatnie i powiedziała:
- Jestem Natalie. A gdzie reszta towarzystwa?
Dopiero teraz przypomniałem sobie, że były jeszcze dwie inne dziewczyny, ale nigdzie ich nie mogłem dostrzec. Zacząłem więc chodzić po sali, co jakiś czas potykając się o krzesła i stoły.
- Tu jestem. - usłyszałem głos, który dochodził z przeciwległego końca pomieszczenia, w którym sie znajdowaliśmy. 
Głos należący do jednej z dziewczyn nie wyrażał żadnych uczuć. Zobaczyłem błysk telefonu oświetlający drobną posturę dziewczyny. Podeszła do środka i stanęła koło Natalie. Przypomniałem sobie, że też mam telefon. Wyciągnąłem i zaświeciłem mój najnowszy model iPhona 5s. Powoli również podszedłem do moich towarzyszek. 
-Brakuje kogoś. - zauważyłem. Na moje słowa zapalił się czwarty telefon. Ku mojemu zaskoczeniu zapalił się na podeście koło gobelinu. - Znalazłaś wyjście? - zapytałem uradowany.
- Tak mi się wydaje - dziewczyna mówiła z napięciem. Nie starała się ukrywać uczuć. Słychać było, że się boi. Więcej, była śmiertelnie przerażona. - Chodźcie tu szybko i uważajcie na schody - ostrzegła i machnęła na nas nagląco ręką. 
Idąc za jej radą poszliśmy szybko na podest. Delikatnie odchyliliśmy gobelin i zobaczyliśmy małe dębowe drzwi. Miały zamek, ale nie były zamknięte na klucz. Natalie chwyciła za klamkę i delikatnie nacisnęła. Drzwi otworzyły się bez wysiłku, bez skrzypnięcia, a naszym oczom ukazał się długi korytarz z niezliczoną liczbą drzwi.
Na środku korytarza leżał czerwony dywan. Był idealnie położony, bez ani jednego wałka. Na ścianach wisiały: obrazy, ukazujące dumnych ludzi z różnych epok, szable, zdobycze z polowań i inne obiekty, których nie byłe wstanie zidentyfikować.
Niepewnie postawiłem krok za drzwi. Nic się nie wydarzyło więc kiwnąłem głową na dziewczyny wciąż stojące po drugiej stronie. Zrobiły to, co ja i widząc, że nic się nie stało wyprostowały się i zaczęły ciekawie patrzeć na korytarz.
Postanowiliśmy iść dalej i może otworzyć jakieś drzwi. Postąpiliśmy więc krok naprzód. Znowu nic sie nie działo. Otaczała nas martwa cisza. Dalej szliśmy więc pewnie. Mieliśmy szczęście, że parkiet nie skrzypiał pod naszym ciężarem, kto wie co znajdowało się w tym domu? 
Usłyszałem, że dziewczyny zaczynają szeptać więc odwróciłem się żeby je uciszyć. Wtedy stanąłem oko w oko z piękną czarnowłosą. Jej włosy były tak intensywne, że na pewno farbowane, ale to mi nie przeszkadzało. Całości dopełniały niebieskie oczy. Tak niebieskie jak bezchmurne niebo. Jej twarz śnieżnobiała.... Zauważyła, że się jej przyglądam i uśmiechnęła się krzywo.
-Co panie przewodniku przerwa - wykrzyczała z ironią, na co dziewczyny stojące za nią zachichotały. - Dotarliśmy do celu czy gipies się rozładował - temu komentarzowi towarzyszyła kolejna salwa śmiechu.
- Chcecie iść dalej to się uspokójcie. Tylko się śmiejecie.Naprawdę jeszcze do was nie dotarło, co się tu dzieje? Jesteśmy wplątani w jakąś grę. Mamy walczyć o życie i wygra tylko jedna grupa. Może się rozdzielimy tak jak nas wybrało to coś empira- ulika czy coś? Będzie mi lżej. To jak?
- Już spokój. Scott ma racje - powiedziała Natalie opanowując towarzystwo. - Przemyślmy naszą sytuacje i obecne położenie. Jakieś sugestie. 
Dziękuję Natalie - pomyślałem i popatrzyłem na nią z wdzięcznością. Tylko się uśmiechnęła.
- Nie wiem po co tu jesteśmy ani nawet gdzie jesteśmy. To wszystko to jakiś mało zabawny żart - stwierdziła kruczowłosa. 
- Ależ jesteś uparta. Kto słuchał tamtych debili powinien się domyślić, co się będzie działo - poczęła wyjaśniać Natalie. - Ja i Scott razem przeciw wam. Mamy szukać czegoś, nie wiem jeszcze czego. Tylko jeden duet wygra nieśmiertelność. Co jest dla mnie totalną głupotą, bo my jesteśmy martwi. Już wszyscy rozumieją? -  pokiwaliśmy zgodnie głowami. - To świetnie, więc dzielimy się. Scott idziemy tutaj, a wy wszystko mi jedno - wskazała na drzwi o czerwonym kolorze. Ten kolor napawał mnie lękiem, bo przypominał płynącą krew. 
Nie zdążyliśmy nawet zaprotestować, kiedy pomiędzy nami pojawili się jak spod ziemi bliźniacy z dwoma kartkami w rękach. Pierwszy odezwał się James:
- Dobrze to pni rozegrała. A teraz przejdźmy do szczegółów waszej misji... - ostatniemu słowu towarzyszył diaboliczny śmiech Jamesa
S.H.

____

Taki ten rozdział nijaki. Nudny, ale musi być delikatnym wstępem do kolejnych, będą mocniejsze i szybsze, obiecuję. Znowu trochę krótszy, ale będą dłuższe, znowu obiecuję.
Proszę o komentarze ;* (1 kom = 1/2 promyka nadzieja dla mnie).
Szkoda, że pod poprzednim rozdziałem były tylko 3 komentarze. Morze teraz uda się zebrać więcej? Liczę na Was i Wasze szczere opinie.
xoxo

sobota, 8 marca 2014

Rozdział VI

Łzy nadal napływały jej do oczu. Nie mogła się uspokoić. Nie mogła, czy nie chciała być spokojna? Sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nigdy nie czuła takiej rozpaczy. Nawet wtedy, kiedy traciła całą rodzinę. Umarli wszyscy jeden po drugim. Najpierw tata w wypadku samochodowym, który sam spowodował, potem młodsza siostra, przedawkowała leki, na końcu zmarła mama, z rozpaczy. Ona jedna została z rodziny Maldonado. Ona jedna Kirsten. 
 Przez pierwszy tydzień nie mogła się z tym pogodzić, ale jakoś zrozumiała i żyła dalej razem ze Scottem w jednym domu. I wtedy wszystko było piękne. Całość się układała. Zapomniała o kłopotach, o zmartwieniach, o braku najbliższych. Zapomniała, bo był on. Scott zawsze ją wspierał był taka dobrą duszą. W chwilach kryzysu zawsze mogła na niego liczyć.
A co teraz? Nie ma juz Scotta. Dotarło do niej, że jest sama. Dotarło wreszcie, bo przez całą drogę do domu Dylana nie mogła się pogodzić z ta przerażającą prawdą.
Ale najgorsze było to, że nie wiedziała co dalej. Gdzie mam mieszkać, rodzice Scotta nie chcą jej widzieć. Myślą, że to ona jest winna jego śmierci. Ale przecież to nie ona!   Nie moga być tacy głupi. Tacy ślepi.
-Proszę - powiedział Dylan, który właśnie wszedł do salonu i podał jej szklankę z wodą. - Ile już tego wzięłaś? To świństwo ci nie pomoże, potrzebujesz czegoś mocniejszego - mówiąc to znowu wyszedł z pomieszczenia.
Kirsten ignorując jego radę wycisnęła kolejna tabletkę uspokajającą. Chyba już piąta. Sama nie wiedziała. Bez zastanowienia sięgnęła po szklankę stojącą na stole. Włożyła tabletkę do ust i popiła wodą. Była gazowana, mocna aż poczuła gaz w nosie. Zmrużyła oczy, do których znowu napłynęły łzy. 
Zamykając oczy ujrzała jeszcze jak Dylan wchodził i kładł na stole pudełko z jakimiś mocniejszymi środkami. Więcej nie pamiętała, bo zasnęła.


***



Obudziło ja klepanie po ramieniu. Otworzyła oczy nie wiedząc do końca gdzie jest i co się stało. Uświadomiła to sobie ujrzawszy Dylana stojącego nad nią.
Straszne wspomnienia z dnia wczorajszego wróciły. Najpierw szalona jazda Dylanem jego czarnym audi. Potem nagły pisk hamulców, krzyk chłopaka i ... Co było potem? Nie mogła sobie przypomnieć. Widziała jak przez mgłę zakrwawione ciało. Do kogo należało? Momencik.... Przecież to był Scott. Przypominała sobie wszystko bardzo powoli. Teraz cała scena była już jasna. Dokładnie wiedziała co zaszło. Ale nie chciała teraz o tym myśleć.
Niechętnie popatrzyła na uśmiechniętą twarz przyjaciela. Nachylał się nad nią trzymając w ręce talerz z kanapkami. Jak on mógł myśleć o jedzeniu w takiej chwili?! Jego najlepszy kumpel nie żyje, a on chce jeść? I jeszcze  ten głupi uśmiech! Kirsten była oburzona. Musiała mieć taka minę, bo Dylan cofnął się lekko zdezorientowany.
-Spokojnie, Kirsten - powiedział kładąc talerz na stolik i siadając koło dziewczyny. - Musisz coś zjeść. Wiesz ile wczoraj połknęłaś tego badziewia? - wziął do ręki puste pudełko po lekach. Kirsten pokręciła głowa więc kontynuował. - Cały pudełko. Zasnęłaś bardzo mocnym snem. Ledwo cie obudziłem. Musisz jeść. Chyba nie chcesz skończyć jak twój chłopak.
Na te słowa coś się w Kirsten złamało. Oczy znowu wypełniły ciężkie łzy. Nie chciała ich wypuścić, ale były silniejsze. Same wypłynęły. A jej umysłem zapanował gniew. Dopiero teraz dotarło do niej jakie obrzydliwe słowa powiedział Dylan. Zerwała się oburzona i nie zastanawiając się dwa razy strzeliła mu w twarz z 'liścia'. Siadło bardzo mocno aż twarz chłopaka odleciała w bok. 
-Uspokój się! - Dylan natychmiast wstał z sofy i chwycił ją za ręce. Widząc, że Kirsten drży objął ja i mocno do siebie przytulił. - Ciiiii.... Już dobrze jestem tu. - Szeptając te słowa spojrzał  w jej piwne oczy. Były takie piękne, mimo iż podpuchnięte od łez.
Delikatnie otarł jej twarz. Poprawił kosmyk, który niefortunnie przykleił się do mokrej twarzy przyjaciółki. Poczuł, że jej ręce mocniej oplatają się wokół jego ciała. Sam więc objął ją silniej i nadal patrząc w jej oczy powoli przysunął usta do jej ust. Dotknęli się. Powoli wpijali się w siebie mocniej, z każdą sekundą...
Nagle Kirsten zaczęła się szarpać. Oderwała się od chłopaka i powiedziała:
- Co ty wyprawiasz?! Jesteś skończonym dupkiem i idiotą... - krzycząc to uderzyła go jeszcze raz w twarz. Wybiegła z domu zabierając kluczyki Dylana do auta. 
- Zaczekaj, Kiresten - próbował ją zatrzymać, ale ona była już w samochodzie i uruchamiała silnik czarnego audi. - Poczekaj, wyjaśnię ci, zostaw mój wóz...
- Tu nie ma, co wyjaśniać - krzyknęła rozgniewana dziewczyna i ruszyła prawie najeżdżając na stopę chłopaka.
-Stój,życia mu nie zwrócisz.... Możemy być razem, na pewno będzie  ci dobrze ze mną, a teraz dokąd pojedziesz...
Ale ona już go nie słuchała. Wjechała na drogę. Chciała jak najszybciej uciec, jak najdalej...

___

Liczę na komentarze. Jeśli będzie....powiedzmy 5 to kolejny rozdział wkrótce.
XOXO


wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział V

O czymkolwiek ten człowiek mówił napawało mnie to przerażeniem. Czy on nie wiedział co przeszłam? Ta martwota, przebudzenia, a teraz to! Czy to nie za dużo jak na jeden dzień? Ale kogo ja się pytam, nikt mi nie pomoże.
Niepewnie rozejrzałam się po sali. Świetnie nie jestem w tym sama. Koło mnie stała jakaś dziewczyna. Na moje oko miała może 25 lat. Była całkiem ładna. Miała długie brązowe włosy. Związane w wysoki kucyk. Mrużyła swoje ładne, niebieskie oczy. Chyba zauważyła, że się jej przyglądam. Odwróciła swoją głowę i popatrzyła na mnie. W jej oczach zobaczyłam strach i zdezorientowanie. 
Świetnie! Czyli nikt nie wie co się dzieje. Odpowiedziałam jej niewyraźnym uśmiechem. Nie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nie drgnął jej ani jeden mięsień twarzy. 
No nieźle się zapowiada. Trafiłam do jakiegoś dziwnego pomieszczenia z dziwnymi ludźmi, którzy też nie wiedzą o co chodzi. Lepszego wolnego nie mogłam sobie wymarzyć! A i nie zapominajmy, że sama się zabiłam. Ale to chyba najlepsze, co spotkało mnie przez ten tydzień. Najpierw wywalili ze studia. A szło mi tak dobrze. Moje nagrania miały miliony wyświetleń. Ale nowy szef miał to w dupie. I to dosłownie nawet mi to powiedział. A raczej wykrzyczał prosto w twarz!
To i tak nie najgorsza rzecz z tego koszmarnego tygodnia. Potem rzucił mnie chłopak. W takim momencie, kiedy go potrzebowałam. Ale faceci tak robią. Nie powiedział mi nawet dlaczego. Po prostu nie chcę mu się i tyle.
Byłam załamana dlatego to zrobiłam, ale w sumie teraz wolę żyć. Ci ludzie na podwyższeniu są bardzo dziwni. Patrzą na nas i mówią jakieś dziwne rzeczy. Nie zrozumiałam ani słowa. To było takie pokręcone. Gra? Jaka gra, o co chodzi? Tak niby zapewniali, że możemy nie rozumieć, ale sorry. Przesadzają. Chcę wyjaśnień! 
I ku mojemu zaskoczeniu mężczyzna nazywany James'em odezwał się patrząc na mnie:
-Żąda pani wyjaśnień, panno McGrath? A więc dobrze, rytuał rozdania może zaczekać. Ale od czego zacząć. Ach tak najlepiej od początku. A więc historia jest długa. Sięga początku VI wieku naszej ery, rzecz jasna. Mam nadzieje, że państwo znają legendy arturiańskie? Tak? Wspaniale. A więc kontynuując. Wiecie jak zginął. Tak? Również wspaniale. I tu zaczyna się gra. Jeśli jesteś słaby z historii przepadniesz. Musicie jednak wiedzieć, że nie łatwo jest przegrać. Łatwiejsze jest zwycięstwo! Zmotywowani? Znakomicie. Zaczynamy. Alfie? Gdzie jest ten głąb?!
Sama zaczęłam się zastanawiać. Ale nie wiedziałam. W ogóle nic nie wiedziałam. Przez te jego wyjaśnienia miałam jeszcze większy mętlik w głowie. Kim są ci ludzie? Zapytałam siebie po raz nie wiadomo który. Ale wiedziałam, że na odpowiedź przyjdzie mi poczekać.
A tym czasem James zaczął wołać Alfe'go. Miałam więc czas na rozglądnięcie się po sami. Oprócz ładnej brązowowłosej w rzędzie stał chłopak. Był trochę młodszy od dziewczyny. Ale za to jak 'był'! Wyglądał niesamowicie. Włosy postawione na żelu, niegrzeczny błysk w oczach. O tak, takich chłopców lubię. Cała niemiła sytuacja z moim ex przestała mnie interesować. Miałam teraz nowy cel. 
Obok niego stała średniego wzrostu dziewczyna. Równiez miała brązowe włosy. Ale była inna od nas wszystkich. Stała pewnie, bez obawy. Jakby wiedziała, co się dzieje, a może wiedziała? Wątpię, ale muszę ja obserwować.
W międzyczasie znalazł się Alfie. W rekach niósł dziwne naczynie. Coś jakby połączenie rogu jednorożca z umieszczoną na nim misa w kształcie kryształu. Naczynie wyglądało imponująco. Kiedy mężczyzna podał je swojemu towarzyszowi ten wyszeptał jakieś niezrozumiałe słowa i wrzucił do misy niebieski kurz. 
-Teraz czeka was najfajniejsze-wyszeptał podniecony Alfie i potarł rękami.-No na co czekasz?
-Nie popędzaj mnie - rozkazał James.
-Nie wątpię, że to będzie niezwykłe- wyszeptał przystojniak i skrzyżował ręce na piersiach.
Zachichotałam. Czyli on też nie stracił zimnej krwi? Postanowiłam nie być gorsza i stanęłam tak jak on. I znowu zaczęłam się śmieć.
-Widzę, że nie traktujecie tego poważnie- powiedział z rozczarowaniem James. - To nic zabawa właśnie się zaczyna.
Mówiąc te słowa uniósł ręce wysoko, a chwilę później jedną zanurzył w naczyniu. Trzymał ją tam jakiś czas, a potem z triumfalnym uśmiechem wyciągnął ją. 
-A więc stało się nieuniknione - wyszeptał z czcią. - Ourida-elimpiq połączyła was. Panno McGrath proszę podejść.
Trochę spanikowana wystąpiłam krok na przód. Popatrzyłam w tył na ludzi z rzędu. Stali z równie niepewnymi minami jak moja. Miałam podejść czy zostać tam gdzie jestem? Zdecydowałam zrobić jeszcze jeden krok w przód.
-Wystarczy - powiedział James i znowu zanurzył rękę w misie. - Panno Clarke proszę wystąpić. 
Popatrzyłam na dziewczynę, która okazała się 'panną Clarke'. Była to ta ładna, która się do mnie nie uśmiechnęła. Wystąpiła i stanęła koło mnie.
-A więc jesteście połączeni - krzyknął uradowany Alfie.
-Alfie, trochę spokoju- upomniał go James. - Tak więc drużyna Wybranych to wy- skazał palcem na mnie i Clarke. - Wy zaś - pokazał chłopaka i drugą dziewczynę.- to Naznaczeni. Miłej zabawy. - i zniknął na malutkimi drzwiami ukrytymi za gobelinem. To samo uczynił Alfie.
A więc zostaliśmy sami, w ciemniejącej sali. Bezradni, sparaliżowani strachem, ogłupieni. Co mamy robić? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? I po co to  wszystko? Na te pytania nikt z nas nie znał odpowiedzi. 
K. MG.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział IV

-Nie mogę tego tak zostawić. Nie rozumiesz tego?- zareagował jak zawsze zbyt nerwowo na słowa matki Joseph. Bo jaka kochająca matka może mówić takie rzeczy! To oburzające. - Ona była dla mnie naprawdę ważna. Nie potrafię, nie mogę...
-Już dobrze. Ciii...- podeszła do syna i mocno go objęła - Przepraszam. Widzę jak bardzo ci na niej zależało. Nie była ci obojętna. Lubiłeś ją, prawda?
'Lubiłem? Mamo ja ja naprawdę kochałem! Mieliśmy wspólne plany. Były bardzo bujne, ale piękne. A teraz jest juz za późno. Ona nie żyję. Ja się załamuję. Ale nie dam się muszę dowiedzieć się, co się stało. Kto ja zabił? Kto..'
Już chciał powiedzieć to swojej matce, ale kiedy podniósł wzrok zobaczył jej zapłakane oczy. Nie odważył się. Nie chciał łamać jej serca. Ona na pewno stwierdzi, że to ryzykowne. Że jemu tez może się coś stać. Nie powiem jej zachowam to dla siebie.
-Nie masz ochoty na rogaliki. Właśnie świeże upiekłam.
'Kochana mama zawsze wie jak rozładować napięcie i zmienić temat. Jest taka wspaniała.' - pomyślał Joseph.
-Oczywiście, że chcę. Twoję sa najlepsze. Jak ty je robisz?
-Aaaa, nie ma. Nie zdradzę nikomu mojej tajnej receptury. Uważaj jeszcze mogą być gorące.
Żadna osoba trzecia nie znała receptury tych przepysznych rogalików miodowych. Były najlepsze w całym mieście. Ich zapach był tak intensywny, że nie dało się mu oprzeć. Dlatego za namowa Josepha i jego brata, Peeta rodzice zdecydowali się na otworzenie ciastkarni. Od tego momentu po domowej kuchni zawsze pływał ten zapaszek z nutką miodu i cynamonu. Było to chyba najradośniejsze miejsce w domu, mimo że pomalowane na ciemno szaro ściany nie kojarzyły się z ciepłem rodziny Dumanów. Tu zawsze tak było odkąd tylko Joseph pamiętał. 
Czasem brakowało mu tego miejsca. Ale nie potrafił zdobyć się na odwagę i zamieszkać tutaj ponownie. Wolał własny dom. Tam czuł się naprawdę dobrze i bezpiecznie. Żadnych ścian w kolorze szarym, ale same radosne barwy. A kiedy spotkał Emilie jego życie znowu wywróciło się do góry nogami. Zakochał się w niej i to na zawał. Mieli wziąć ślub. Już nawet planowali wspólne wakacje. I nagle ten wypadek. Na samą myśl o tym Josephowi zatrzęsły się ręce.
-Wszystko w porządku kochanie?- zapytała z troską mama.- Znowu o tym myślisz? Może idź się przespać. Jutro będzie lepiej. Zobaczysz. A może wolisz zostać u nas. Po co masz się sam zadręczać. Jeszcze coś Ci się stanie. Zostaw tą sprawę. Policja na pewno już jest na tropie. To są specjaliści. Po co ci się do tego mieszać?
-Mamo, ty naprawdę nie rozumiesz?-Joseph próbował panować nad emocjami.- Ona jest dla mnie ważna. Nie potrafię tego olać. Nie chcę- łzy juz naciekły mu do oczu.- A policja? Co oni mogą zrobić? Stwierdzą, że to wypadek. Umorzą  śledztwo, a sprawca pozostanie bezkarny. Nie chce, żeby tak się stało. Zrozum ja ją...
- Już dobrze. Zjedz jeszcze rogalika.
-Nie chce twojego rogalika. Nie chcę nic od was- Joseph nie próbował już ukryć emocji.- Nie chcecie mi pomóc? To nie. Sam sobie też poradzę. I ja ją KOCHAM. Naprawdę. Nie wiem czy tego nie rozumiesz, czy nie chcesz zrozumieć. Ale taka jest prawda pogódź się z tym i żyj dale. Wychodzę.- Odwrócił się i jak najszybciej wyszedł. Nie ubrał nawet kurtki.
Trzaskając drzwiami nie usłyszał wołania matki. Nie chciał słyszeć. Chciał jak najszybciej zostać sam.  Wsiadł do swojego białego opla insignia zaparkowanego pod domem. Nie patrzył na tablice rozdzielczą. Po prostu jechał nie zdejmując nogi z gazu. Zaczął łkać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Z jego oczu ciekły coraz większe łzy. Były to łzy złości, smutku i tęsknoty. 
Nie zauważył kiedy znalazł się pod własnym domem. Wjechał autem do garażu i wszedł po kamiennych schodach do dwupiętrowej willi z białego kamienia. Usiadł w fotelu i sięgnął do baru. Wziął butelkę whisky nie szukając szklanki. Odkorkował zębami i zaczął duszkiem połykać duszący napój. Nie pomyślał, że jutro musi stawić się w biurze o 9 z nowym projektem hotelu Alpanama. Chciał zatopić swoje smutki. Jakże niemądrze. 
Kiedy butelka została opróżniona sięgnął po następną. Kiedy już miał ją w ręku rozbrzmiał dzwonek do drzwi. 'O tej porze? Przecież juz dochodzi jedenasta'.
Wolno doczłapał się do drzwi i otworzył wszystkie trzy zamki.
-Witaj, słyszałem, że masz problem...

piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział III

-Witajcie w grze! Wielkie otwarcie! Nareszcie dotarliście. Długo kazaliście na siebie czekać. Macie jednak szczęście, że jesteśmy cierpliwi. Inaczej nie dostalibyście tej szansy. Czujcie się więc zobowiązani. Na razie musicie się pocieszyć tym, że żadne z was nie wie, o co chodzi, a tajemnicy potrafimy dochować. Szybko więc się nie dowiecie po, co was zaprosiliśmy. Bo oprócz cierpliwości mamy też  umiejętność trzymania języka za zębami. Poczekajcie więc, gdyż muszę porozmawiać z sobą. Chodź Alfie musimy to obgadać.
-Co o nich sądzisz?
-Jacyś tacy martwi są.
-Wiesz, wcale się nie dziwię. Bo oni są przecież martwi!!! Nie zauważyłeś tego leszczu - mówiąc to wzniósł palce złożone w "L".
-Acha, no tak. Nie zauważyłem. Ale są jacyś tacy nijacy. Tacy zdezorientowani.
-Bo przecież nie wiedzą o co chodzi. Ćwierć inteligencie!
- A my wiemy o co chodzi prawda? Bo jak nie wiemy o tym o czym mamy wiedzieć to co tu jeszcze robimy?
-Oczywiście, że wiemy o co chodzi. Ja wiem na pewno. I mam nadzieję, że ty również. No wiesz, gra, łzy, nieśmiertelność, Przeszłość.
-Czekaj, bo się pogubiłem, ale już coś mi świta. To wszystko przez ten wypadek, kiedy straciłem pamięć nie możesz mnie za to cały czas winić!
-Nie mogę, nie mogę ...- odwrócił się i podszedł z powrotem do mównicy.- Oczywiście, że chcecie wiedzieć w jakiej sprawie się tutaj zebraliśmy. Ja też chcę wam powiedzieć. Otóż jak już wspominałem, jesteście odtąd w grze. Ale nie myślcie sobie to nie jest zwykła gra. Ta gra jest niesamowita. Wręcz nie do opisania. Prawda Alfie? Ty inteligentna inaczej kreaturo przestań drapać się po języku, kiedy zwracam się bezpośrednio do ciebie! Nie ważne. Olejcie tego bałwana. Więc o czym to ja? A tak o grze. Od teraz od niej zależy wszystko, co macie i czego nie macie. Musicie zrobić wszystko, co tylko jest w waszej mocy. Wytężyć umysł na maksymalne obroty. Ale wieżę, że poradzicie sobie z tym, co was czeka. A zapewniam, że zabawa jest gwarantowana. Przynajmniej dla niektórych, ale to nie ważne. Dość ogółów czas przejść do szczegółów, jak to się mówi - wypowiadając te słowa zaczął trząść się jakby w ataku info-cylo-lato-spazmy i śmiać się przerażającym śmiech, który nawet najodważniejszym odbiera odwagę. 
-Nie mów za dużo, bo stracimy na zabawie - wtrącił Alfie.
-Ależ Alfie, masz mnie za idiotę?-odparł ze złością James.- Nie zamierzam powiedzieć więcej niż wymaga tego sytuacja i dyplomacja. Nie mogę pozwolić sobie na brak szacunku od tych młodych ludzi. Większości dowidzą się po wstępie i częściach ogólnych. Już nie mogę się doczekać! Jak mniemam jesteście gotowi na przygodę życia?
-James nie przesadzasz? Oni są martwi nie pieprz o życiu. Mnie ono też napawa wstrętem. A zwłaszcza ludzie żujący gumę i nazywający się magistrami....aż mam ciarki, kiedy o tym pomyślę...brrrr....
-Ależ wybaczcie Alfie i wy szanowni goście. Nie traćmy jednak dobrego smaku. Gra to świętość i nie można jej lekceważyć. Jest naprawdę ważna. Może najważniejsza w waszym życiu.
-Jmaes...
-Przebaczcie znowu. Pod żadnym względem nie można naginać zasad! Ale one są naprawdę proste. Nie martwcie na pewno zrozumiecie. Więc najważniejsze żebyście na razie zapamiętali, że NIE WOLNO łamać zasad. A one brzmią tak: nie żadnych zasad, ale się ich trzymamy, nie wymyślamy zasad, ale się ich trzymamy i ostatnia ni zapominamy o zasadach, ale je stosujemy nawet w razie utraty pamięci. Myślę, że wszystko jest jasne. Przejdziemy może do przyjemniejszej części. Alfie zapodaj proszę ouridę-elimpiq. Zabawa właśnie się rozpoczyna - i zaczął się histerycznie śmiać...

czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział II

-Czy on już...-usłyszałem łamiący się głos Kirsten. Boże, czemu ona tu jest! Dlaczego musi na to patrzeć? Ale nie jest sama. Kto tu jest? 
- Obawiam się, że odszedł-odpowiedział drugi głos należący do chłopaka, którego dobrze znałem. Należał do mojego przyjaciela. Tego prawdziwego. Dylana. To on był zawsze koło mnie. To on mnie wspierał. Był tym rzadko spotykanym prawdziwym przyjacielem. Ceniłem go bardzo. Tylko on mnie rozumiał. Wyciągał mnie ze wszystkich kłopotów. Przy nim czułem się bezpiecznie. Dobrze, że teraz tu jesteś.
Chciałem spojrzeć na tych najlepszych ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu. Otworzyłem oko, i drugie. Otworzyłem oczy?! Coś jest nie tak. Widzę jakbym był żywy. Kirsten przytulona do Dylana. Nie mogłem znieść tego widoku. Zerwałem się szybko. Oni nie zareagowali. 
-Halo!-krzyknąłem. Nadal bez reakcji. - Co jest ku**a! 
I nagle to zobaczyłem. Mnie. Martwego. Bez życia. Bez koloru. Bez oddechu. Zimnego. Czyli ja nie żyję, tak?
-O chodzi? Co złego zrobiłem?- wzniosłem ręce do nieba. Jak na zawołanie rozpadał się deszcz. Kirsten z Dylanem uciekli.
Deszczu się boicie? Tacy przyjaciele! Zostawicie mnie teraz? Ale poczułem, że nie jestem sam. Że jest tu ktoś jeszcze. Że ten ktoś naprawdę mnie wspiera. Ale on o tym nie wie. Czułem to wewnątrz mnie. Tak w środku. Chciałem spotkać tą osobę. Musiałem ją znaleźć. Kim jesteś? Czy żyjesz? Czemu to ty? O co chodzi? Czemu to czuję? Byłem pusty. Niepełny. Czegoś mi brakowało. Tej osoby.
Stop... Zatrzymaj się Scocie. Pomyśl. Co ty w ogóle wygadujesz?  Źle się czujesz. To zrozumiałe. W końcu jesteś martwy. Ale ta druga część ciebie? To kompletny bełkot. Nie ma to sensu. Odpocznij trochę. 
Mimo woli usiadłem. I zaraz potem się zerwałem. Nie, muszę iść. Muszę znaleźć tą osobę. Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś, jakkolwiek wyglądasz ja muszę... muszę...
Zacząłem siłować się z samym sobą. Odpoczywaj! Idź! Siadaj... Dalej... Rusz się... Stop... Jedna noga, druga... Powoli... Szybciej.... Na ziemię... Wstawaj...
Pomyśl może. Jesteś martwy, tak? To jakim prawem do cholery się ruszasz?! No nie wiem. Może to magia. Teraz wszystko jest możliwe. A może koka nie wyparowała Ci z głowy? Nie już jestem sobą. 2+2=4 Wszystko w porządku. Idź więc.
-No, Scott. nieźle się wpakowałeś...
S.H.

***

Już dość tego leżenia. Chciałam wstać, mimo, że ból rozsadzał mi przestrzelone płuco. Czy to możliwe żeby mnie bolało? Chciałam dotknąć rany po kuli. Ale nie było jej. Podniosłam głowę. Plama owszem, obrzydliwy czerwony kolor. Ale dziura jakby zniknęła. Zerwałam się przestraszona nie na żarty.
 Czy to możliwe, żebym żyła? Przecież pamiętam jak kilka minut temu poczułam ten straszliwy ból. Z wrażenia opadłam znowu na miękki dywan. Co się mogło stać? Czy to był tylko sen? Niemożliwe, bo skąd ta plama? A może nie trafił? Nie możliwe, przecież nie ma nawet śladu. Ale ta krew. Musze to sprawdzić.
Już miałam wstać, ale poczułam ciężkie uczucie samotności, że znowu opadłam na dywan. Co się ze mną dzieje?! Przecież całe życie byłam samotna. Czemu teraz odczuwam to tak dotkliwie? Z czym nie mogę się pogodzić? Ze śmiercią? To nic nowego, całe czas na nią czekałam. Wiedział, że będzie wcześniej niż tego chcę. Wiedziałam też, że nie umrę naturalnie. Że będzie to zabójstwo. Ale czemu teraz? Za bardzo się narażałam. Zrobiłam jeden zły krok. I o ten jeden za dużo.
Potrzebuję kogoś o kogo mogłabym się oprzeć. Kto mógłby podać mi rękę. Ktoś kto by mnie wsparł. Pomógł wstać. Ktoś kto pocieszył by mnie w smutku. Po prostu był ze mną...
Wiem jednak, że nikt nie przyjdzie. Nie jestem taka jaką chcieli mnie rodzice. Poukładaną córeczkę, z osiągnięciami. Chcieli mojego szczęścia i ja ich rozumiem, ale nie potrafię pogodzić się z ich planami. Zawsze się buntowałam. Byłam inna i taką siebie zaakceptowałam. Ale widać tylko ja. Nikt nie potrafił tego docenić.
Ta samotność taka pusta, ciemna, zimna, głęboka, cicha, odległa, ale taka bliska, nie do pokonania, ziejąca wstrętem i odrazą...
Co muszę teraz zrobić? Przekonam się czy żyję. To był mój pierwszy pomysł. Ale jak go wykonać? Na to pytanie nie potrafiłam już znaleźć odpowiedzi. Bo jak niby mogłabym tego dokonać? Brzmi banalnie: żyję czy nie żyję? Ale pytanie to nie wszystko. Ważniejsza jest odpowiedź. A w tym wypadku jej brak.
Tak więc pozbierałam się wreszcie z podłogi i stanęłam przed lustrem. Tak jak myślałam, nie ma odbicia. Nie dobrze! Znaczy, że albo nie żyję, albo jestem Wampirem. Czyli w sumie wychodzi na to samo. Jestam martwa!
Nie jest łatwo się z tym pogodzić nie wierzcie pozorom. Umrzeć... marzenie wielu nastolatków...niesłusznie...
Co ja mam teraz zrobić? Może żyć jak przedtem? To będzie trudne, wręcz niewykonalne. Skoro ja siebie nie widzę, to inni na pewno też mnie nie dostrzegą. W sumie to plusy. Będę mogła dalej działać w mojej ekologicznej organizacji, niezauważona przez przeciwników. To będzie wspaniałe! Nie będę wiecznie karana, wyśmiewana, poniżana, upokarzana. Wreszcie zacznę wygrywać procesy, niszcząc zarzuty. To będzie dopiero życie..., ale będzie po życiu. To już mniej optymistyczna wizja. Ale i tak najlepsze, że wrescie wygram...
-Nie tak Natalie,nie tak...
N.P.