niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział IV

-Nie mogę tego tak zostawić. Nie rozumiesz tego?- zareagował jak zawsze zbyt nerwowo na słowa matki Joseph. Bo jaka kochająca matka może mówić takie rzeczy! To oburzające. - Ona była dla mnie naprawdę ważna. Nie potrafię, nie mogę...
-Już dobrze. Ciii...- podeszła do syna i mocno go objęła - Przepraszam. Widzę jak bardzo ci na niej zależało. Nie była ci obojętna. Lubiłeś ją, prawda?
'Lubiłem? Mamo ja ja naprawdę kochałem! Mieliśmy wspólne plany. Były bardzo bujne, ale piękne. A teraz jest juz za późno. Ona nie żyję. Ja się załamuję. Ale nie dam się muszę dowiedzieć się, co się stało. Kto ja zabił? Kto..'
Już chciał powiedzieć to swojej matce, ale kiedy podniósł wzrok zobaczył jej zapłakane oczy. Nie odważył się. Nie chciał łamać jej serca. Ona na pewno stwierdzi, że to ryzykowne. Że jemu tez może się coś stać. Nie powiem jej zachowam to dla siebie.
-Nie masz ochoty na rogaliki. Właśnie świeże upiekłam.
'Kochana mama zawsze wie jak rozładować napięcie i zmienić temat. Jest taka wspaniała.' - pomyślał Joseph.
-Oczywiście, że chcę. Twoję sa najlepsze. Jak ty je robisz?
-Aaaa, nie ma. Nie zdradzę nikomu mojej tajnej receptury. Uważaj jeszcze mogą być gorące.
Żadna osoba trzecia nie znała receptury tych przepysznych rogalików miodowych. Były najlepsze w całym mieście. Ich zapach był tak intensywny, że nie dało się mu oprzeć. Dlatego za namowa Josepha i jego brata, Peeta rodzice zdecydowali się na otworzenie ciastkarni. Od tego momentu po domowej kuchni zawsze pływał ten zapaszek z nutką miodu i cynamonu. Było to chyba najradośniejsze miejsce w domu, mimo że pomalowane na ciemno szaro ściany nie kojarzyły się z ciepłem rodziny Dumanów. Tu zawsze tak było odkąd tylko Joseph pamiętał. 
Czasem brakowało mu tego miejsca. Ale nie potrafił zdobyć się na odwagę i zamieszkać tutaj ponownie. Wolał własny dom. Tam czuł się naprawdę dobrze i bezpiecznie. Żadnych ścian w kolorze szarym, ale same radosne barwy. A kiedy spotkał Emilie jego życie znowu wywróciło się do góry nogami. Zakochał się w niej i to na zawał. Mieli wziąć ślub. Już nawet planowali wspólne wakacje. I nagle ten wypadek. Na samą myśl o tym Josephowi zatrzęsły się ręce.
-Wszystko w porządku kochanie?- zapytała z troską mama.- Znowu o tym myślisz? Może idź się przespać. Jutro będzie lepiej. Zobaczysz. A może wolisz zostać u nas. Po co masz się sam zadręczać. Jeszcze coś Ci się stanie. Zostaw tą sprawę. Policja na pewno już jest na tropie. To są specjaliści. Po co ci się do tego mieszać?
-Mamo, ty naprawdę nie rozumiesz?-Joseph próbował panować nad emocjami.- Ona jest dla mnie ważna. Nie potrafię tego olać. Nie chcę- łzy juz naciekły mu do oczu.- A policja? Co oni mogą zrobić? Stwierdzą, że to wypadek. Umorzą  śledztwo, a sprawca pozostanie bezkarny. Nie chce, żeby tak się stało. Zrozum ja ją...
- Już dobrze. Zjedz jeszcze rogalika.
-Nie chce twojego rogalika. Nie chcę nic od was- Joseph nie próbował już ukryć emocji.- Nie chcecie mi pomóc? To nie. Sam sobie też poradzę. I ja ją KOCHAM. Naprawdę. Nie wiem czy tego nie rozumiesz, czy nie chcesz zrozumieć. Ale taka jest prawda pogódź się z tym i żyj dale. Wychodzę.- Odwrócił się i jak najszybciej wyszedł. Nie ubrał nawet kurtki.
Trzaskając drzwiami nie usłyszał wołania matki. Nie chciał słyszeć. Chciał jak najszybciej zostać sam.  Wsiadł do swojego białego opla insignia zaparkowanego pod domem. Nie patrzył na tablice rozdzielczą. Po prostu jechał nie zdejmując nogi z gazu. Zaczął łkać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Z jego oczu ciekły coraz większe łzy. Były to łzy złości, smutku i tęsknoty. 
Nie zauważył kiedy znalazł się pod własnym domem. Wjechał autem do garażu i wszedł po kamiennych schodach do dwupiętrowej willi z białego kamienia. Usiadł w fotelu i sięgnął do baru. Wziął butelkę whisky nie szukając szklanki. Odkorkował zębami i zaczął duszkiem połykać duszący napój. Nie pomyślał, że jutro musi stawić się w biurze o 9 z nowym projektem hotelu Alpanama. Chciał zatopić swoje smutki. Jakże niemądrze. 
Kiedy butelka została opróżniona sięgnął po następną. Kiedy już miał ją w ręku rozbrzmiał dzwonek do drzwi. 'O tej porze? Przecież juz dochodzi jedenasta'.
Wolno doczłapał się do drzwi i otworzył wszystkie trzy zamki.
-Witaj, słyszałem, że masz problem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz