wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział V

O czymkolwiek ten człowiek mówił napawało mnie to przerażeniem. Czy on nie wiedział co przeszłam? Ta martwota, przebudzenia, a teraz to! Czy to nie za dużo jak na jeden dzień? Ale kogo ja się pytam, nikt mi nie pomoże.
Niepewnie rozejrzałam się po sali. Świetnie nie jestem w tym sama. Koło mnie stała jakaś dziewczyna. Na moje oko miała może 25 lat. Była całkiem ładna. Miała długie brązowe włosy. Związane w wysoki kucyk. Mrużyła swoje ładne, niebieskie oczy. Chyba zauważyła, że się jej przyglądam. Odwróciła swoją głowę i popatrzyła na mnie. W jej oczach zobaczyłam strach i zdezorientowanie. 
Świetnie! Czyli nikt nie wie co się dzieje. Odpowiedziałam jej niewyraźnym uśmiechem. Nie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nie drgnął jej ani jeden mięsień twarzy. 
No nieźle się zapowiada. Trafiłam do jakiegoś dziwnego pomieszczenia z dziwnymi ludźmi, którzy też nie wiedzą o co chodzi. Lepszego wolnego nie mogłam sobie wymarzyć! A i nie zapominajmy, że sama się zabiłam. Ale to chyba najlepsze, co spotkało mnie przez ten tydzień. Najpierw wywalili ze studia. A szło mi tak dobrze. Moje nagrania miały miliony wyświetleń. Ale nowy szef miał to w dupie. I to dosłownie nawet mi to powiedział. A raczej wykrzyczał prosto w twarz!
To i tak nie najgorsza rzecz z tego koszmarnego tygodnia. Potem rzucił mnie chłopak. W takim momencie, kiedy go potrzebowałam. Ale faceci tak robią. Nie powiedział mi nawet dlaczego. Po prostu nie chcę mu się i tyle.
Byłam załamana dlatego to zrobiłam, ale w sumie teraz wolę żyć. Ci ludzie na podwyższeniu są bardzo dziwni. Patrzą na nas i mówią jakieś dziwne rzeczy. Nie zrozumiałam ani słowa. To było takie pokręcone. Gra? Jaka gra, o co chodzi? Tak niby zapewniali, że możemy nie rozumieć, ale sorry. Przesadzają. Chcę wyjaśnień! 
I ku mojemu zaskoczeniu mężczyzna nazywany James'em odezwał się patrząc na mnie:
-Żąda pani wyjaśnień, panno McGrath? A więc dobrze, rytuał rozdania może zaczekać. Ale od czego zacząć. Ach tak najlepiej od początku. A więc historia jest długa. Sięga początku VI wieku naszej ery, rzecz jasna. Mam nadzieje, że państwo znają legendy arturiańskie? Tak? Wspaniale. A więc kontynuując. Wiecie jak zginął. Tak? Również wspaniale. I tu zaczyna się gra. Jeśli jesteś słaby z historii przepadniesz. Musicie jednak wiedzieć, że nie łatwo jest przegrać. Łatwiejsze jest zwycięstwo! Zmotywowani? Znakomicie. Zaczynamy. Alfie? Gdzie jest ten głąb?!
Sama zaczęłam się zastanawiać. Ale nie wiedziałam. W ogóle nic nie wiedziałam. Przez te jego wyjaśnienia miałam jeszcze większy mętlik w głowie. Kim są ci ludzie? Zapytałam siebie po raz nie wiadomo który. Ale wiedziałam, że na odpowiedź przyjdzie mi poczekać.
A tym czasem James zaczął wołać Alfe'go. Miałam więc czas na rozglądnięcie się po sami. Oprócz ładnej brązowowłosej w rzędzie stał chłopak. Był trochę młodszy od dziewczyny. Ale za to jak 'był'! Wyglądał niesamowicie. Włosy postawione na żelu, niegrzeczny błysk w oczach. O tak, takich chłopców lubię. Cała niemiła sytuacja z moim ex przestała mnie interesować. Miałam teraz nowy cel. 
Obok niego stała średniego wzrostu dziewczyna. Równiez miała brązowe włosy. Ale była inna od nas wszystkich. Stała pewnie, bez obawy. Jakby wiedziała, co się dzieje, a może wiedziała? Wątpię, ale muszę ja obserwować.
W międzyczasie znalazł się Alfie. W rekach niósł dziwne naczynie. Coś jakby połączenie rogu jednorożca z umieszczoną na nim misa w kształcie kryształu. Naczynie wyglądało imponująco. Kiedy mężczyzna podał je swojemu towarzyszowi ten wyszeptał jakieś niezrozumiałe słowa i wrzucił do misy niebieski kurz. 
-Teraz czeka was najfajniejsze-wyszeptał podniecony Alfie i potarł rękami.-No na co czekasz?
-Nie popędzaj mnie - rozkazał James.
-Nie wątpię, że to będzie niezwykłe- wyszeptał przystojniak i skrzyżował ręce na piersiach.
Zachichotałam. Czyli on też nie stracił zimnej krwi? Postanowiłam nie być gorsza i stanęłam tak jak on. I znowu zaczęłam się śmieć.
-Widzę, że nie traktujecie tego poważnie- powiedział z rozczarowaniem James. - To nic zabawa właśnie się zaczyna.
Mówiąc te słowa uniósł ręce wysoko, a chwilę później jedną zanurzył w naczyniu. Trzymał ją tam jakiś czas, a potem z triumfalnym uśmiechem wyciągnął ją. 
-A więc stało się nieuniknione - wyszeptał z czcią. - Ourida-elimpiq połączyła was. Panno McGrath proszę podejść.
Trochę spanikowana wystąpiłam krok na przód. Popatrzyłam w tył na ludzi z rzędu. Stali z równie niepewnymi minami jak moja. Miałam podejść czy zostać tam gdzie jestem? Zdecydowałam zrobić jeszcze jeden krok w przód.
-Wystarczy - powiedział James i znowu zanurzył rękę w misie. - Panno Clarke proszę wystąpić. 
Popatrzyłam na dziewczynę, która okazała się 'panną Clarke'. Była to ta ładna, która się do mnie nie uśmiechnęła. Wystąpiła i stanęła koło mnie.
-A więc jesteście połączeni - krzyknął uradowany Alfie.
-Alfie, trochę spokoju- upomniał go James. - Tak więc drużyna Wybranych to wy- skazał palcem na mnie i Clarke. - Wy zaś - pokazał chłopaka i drugą dziewczynę.- to Naznaczeni. Miłej zabawy. - i zniknął na malutkimi drzwiami ukrytymi za gobelinem. To samo uczynił Alfie.
A więc zostaliśmy sami, w ciemniejącej sali. Bezradni, sparaliżowani strachem, ogłupieni. Co mamy robić? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? I po co to  wszystko? Na te pytania nikt z nas nie znał odpowiedzi. 
K. MG.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział IV

-Nie mogę tego tak zostawić. Nie rozumiesz tego?- zareagował jak zawsze zbyt nerwowo na słowa matki Joseph. Bo jaka kochająca matka może mówić takie rzeczy! To oburzające. - Ona była dla mnie naprawdę ważna. Nie potrafię, nie mogę...
-Już dobrze. Ciii...- podeszła do syna i mocno go objęła - Przepraszam. Widzę jak bardzo ci na niej zależało. Nie była ci obojętna. Lubiłeś ją, prawda?
'Lubiłem? Mamo ja ja naprawdę kochałem! Mieliśmy wspólne plany. Były bardzo bujne, ale piękne. A teraz jest juz za późno. Ona nie żyję. Ja się załamuję. Ale nie dam się muszę dowiedzieć się, co się stało. Kto ja zabił? Kto..'
Już chciał powiedzieć to swojej matce, ale kiedy podniósł wzrok zobaczył jej zapłakane oczy. Nie odważył się. Nie chciał łamać jej serca. Ona na pewno stwierdzi, że to ryzykowne. Że jemu tez może się coś stać. Nie powiem jej zachowam to dla siebie.
-Nie masz ochoty na rogaliki. Właśnie świeże upiekłam.
'Kochana mama zawsze wie jak rozładować napięcie i zmienić temat. Jest taka wspaniała.' - pomyślał Joseph.
-Oczywiście, że chcę. Twoję sa najlepsze. Jak ty je robisz?
-Aaaa, nie ma. Nie zdradzę nikomu mojej tajnej receptury. Uważaj jeszcze mogą być gorące.
Żadna osoba trzecia nie znała receptury tych przepysznych rogalików miodowych. Były najlepsze w całym mieście. Ich zapach był tak intensywny, że nie dało się mu oprzeć. Dlatego za namowa Josepha i jego brata, Peeta rodzice zdecydowali się na otworzenie ciastkarni. Od tego momentu po domowej kuchni zawsze pływał ten zapaszek z nutką miodu i cynamonu. Było to chyba najradośniejsze miejsce w domu, mimo że pomalowane na ciemno szaro ściany nie kojarzyły się z ciepłem rodziny Dumanów. Tu zawsze tak było odkąd tylko Joseph pamiętał. 
Czasem brakowało mu tego miejsca. Ale nie potrafił zdobyć się na odwagę i zamieszkać tutaj ponownie. Wolał własny dom. Tam czuł się naprawdę dobrze i bezpiecznie. Żadnych ścian w kolorze szarym, ale same radosne barwy. A kiedy spotkał Emilie jego życie znowu wywróciło się do góry nogami. Zakochał się w niej i to na zawał. Mieli wziąć ślub. Już nawet planowali wspólne wakacje. I nagle ten wypadek. Na samą myśl o tym Josephowi zatrzęsły się ręce.
-Wszystko w porządku kochanie?- zapytała z troską mama.- Znowu o tym myślisz? Może idź się przespać. Jutro będzie lepiej. Zobaczysz. A może wolisz zostać u nas. Po co masz się sam zadręczać. Jeszcze coś Ci się stanie. Zostaw tą sprawę. Policja na pewno już jest na tropie. To są specjaliści. Po co ci się do tego mieszać?
-Mamo, ty naprawdę nie rozumiesz?-Joseph próbował panować nad emocjami.- Ona jest dla mnie ważna. Nie potrafię tego olać. Nie chcę- łzy juz naciekły mu do oczu.- A policja? Co oni mogą zrobić? Stwierdzą, że to wypadek. Umorzą  śledztwo, a sprawca pozostanie bezkarny. Nie chce, żeby tak się stało. Zrozum ja ją...
- Już dobrze. Zjedz jeszcze rogalika.
-Nie chce twojego rogalika. Nie chcę nic od was- Joseph nie próbował już ukryć emocji.- Nie chcecie mi pomóc? To nie. Sam sobie też poradzę. I ja ją KOCHAM. Naprawdę. Nie wiem czy tego nie rozumiesz, czy nie chcesz zrozumieć. Ale taka jest prawda pogódź się z tym i żyj dale. Wychodzę.- Odwrócił się i jak najszybciej wyszedł. Nie ubrał nawet kurtki.
Trzaskając drzwiami nie usłyszał wołania matki. Nie chciał słyszeć. Chciał jak najszybciej zostać sam.  Wsiadł do swojego białego opla insignia zaparkowanego pod domem. Nie patrzył na tablice rozdzielczą. Po prostu jechał nie zdejmując nogi z gazu. Zaczął łkać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Z jego oczu ciekły coraz większe łzy. Były to łzy złości, smutku i tęsknoty. 
Nie zauważył kiedy znalazł się pod własnym domem. Wjechał autem do garażu i wszedł po kamiennych schodach do dwupiętrowej willi z białego kamienia. Usiadł w fotelu i sięgnął do baru. Wziął butelkę whisky nie szukając szklanki. Odkorkował zębami i zaczął duszkiem połykać duszący napój. Nie pomyślał, że jutro musi stawić się w biurze o 9 z nowym projektem hotelu Alpanama. Chciał zatopić swoje smutki. Jakże niemądrze. 
Kiedy butelka została opróżniona sięgnął po następną. Kiedy już miał ją w ręku rozbrzmiał dzwonek do drzwi. 'O tej porze? Przecież juz dochodzi jedenasta'.
Wolno doczłapał się do drzwi i otworzył wszystkie trzy zamki.
-Witaj, słyszałem, że masz problem...